Straszny przypadek z parasolem
Gdy w czasie słoty wicher i grzmoty słońce nie świeci
Deszcz jakby z rynny to w domu dzieci
Siedzieć powinny (lecz Grześ inaczej tę rzecz tłumaczy)
Mamy nie pyta parasol chwyta i w deszcz po dworze
Zmyka jak może a wiatr powiewa
Aż zgina drzewa (w parasol dyma Grześ mocno trzyma)
Więc go do góry niesie pod chmury Grześ z parasolem
Leci nad polem już o obłoki
Zbił sobie boki (czapka rogata nad nim ulata)
Już ich wysoko
Nie dojrzy oko
Grześ w górze znika
Nie ma psotnika
Nazajutrz rano wszędzie szukano trudno rzec śmiało
Co się z nim stało bo kara Boża
Tam gdzie swawola
Nie ma Grzegorza
Ni parasola (nie ma Grzegorza ni parasola)